Targowisko namiętności

Reportaże „Kto szyje – wyżyje” oraz „Targowisko namiętności” z 1993 roku – o odradzaniu się kapitalizmu na wielkich bazarach odzieżowych pod Łodzią zostały uhonorowane Nagrodą Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, nazywaną wówczas „polskim Pulitzerem”.

Targowisko namiętności

Gazeta Wyborcza, 27 kwietnia 1993, s. 10

Udziałowcy spółki „Afix” nie rozumieją, dlaczego burmistrz Tuszyna uwziął się na nich. Burmistrz zaś mówi, że po prostu chce ucywilizować dziki handel.

Trzy lata temu w lesie, obok sportowej strzelnicy, stanął samochód, z którego właściciel zaczął sprzedawać odzież. Wkrótce zatrzymało się drugie i trzecie auto. Teraz wzdłuż drogi Łódź-Piotrków codziennie handluje kilkanaście tysięcy ludzi. Dlaczego właśnie tam, na poboczu szosy koło Tuszyna? Tak jakoś wyszło. Może dlatego, że miejsce ruchliwe – niedaleko stąd droga Łódź-Piotrków przecina trasę szybkiego ruchu Warszawa-Katowice.

Tuszyn leży na pograniczu województw łódzkiego i piotrkowskiego, dwadzieścia kilometrów od Łodzi. To największy w Polsce rynek krawców i hurtowników odzieży. W samym mieście zarejestrowano blisko 800 przedsiębiorstw, głównie odzieżowych, w sąsiedniej gminie Rzgów – 600.

W Tuszynie mieszka siedem tysięcy ludzi. Ryneczek z pomalowanym na biało kościółkiem, kilkanaście ruder, odrapany urząd gminny. Wygląda tak, jakby czas się tu zatrzymał. Jedyna widoczna zmiana to sprywatyzowana zimą geesowska gospoda – obecnie pizzeria „Tuszynianka”.

Bazar położony jest z dala od miasta, tuż obok drogi, na przestrzeni blisko dziesięciu kilometrów.

Droga żywicielka

Codziennie wzdłuż szosy ustawia się z towarem trzy, cztery tysiące ludzi. Kupujących jest kilkakrotnie więcej. Na szerokiej dwupasmówce tworzą się gigantyczne korki, bo przejazd tamują dziesiątki aut zjeżdżających i wyjeżdżających na szosę.

Droga to interes dla wszystkich. Okoliczni rolnicy na polach i podwórkach urządzili płatne parkingi. Co drugi budynek przy szosie to warsztat krawiecki lub hurtownia. Przy drodze znajduje się także piętrowy, elegancki zajazd, kilka minibarów oraz mnóstwo obskurnych budek z hot-dogami i kiełbasą.

Podróbka, nie fajans

Pan Waldek wykupił stoisko na rynku w Tuszynie przed rokiem. Ma zakład krawiecki w miasteczku. Zatrudnia dwie szwaczki, które szyją spodnie, kurtki i spódnice dżinsowe. Mówi, że kilka lat temu było łatwiej: – Szyło się byle fajans: spodnie i kurtki z kreszu. Ludzie kupowali wszystko, bo w sklepach nic nie było.

Spodnie z dżinsu mają plakietki Levisa i kosztują 110 tysięcy. – Podróbki nikt nie pozna, bo dżins jest brazylijski – zapewnia pan Waldek.

Dżinsy kupują właściciele butików i kupcy znad zachodniej granicy, którzy po tańszy towar jadą w głąb kraju. Na przygranicznych rynkach ceny są z reguły dwukrotnie wyższe.

Agata ma trzydzieści kilka lat. Sprzedaje robione we własnym zakładzie rajstopy. Na rynek jeździ z mężem rozklekotanym maluchem.

Dwa lata temu została zwolniona z łódzkiego „Feniksa”. Jest jej ciężko, bo ma dwójkę dzieci. Twierdzi, że handel w Tuszynie lepiej się opłaca niż praca w „Feniksie”, choć w ubiegłym miesiącu musiała pożyczyć pieniądze, by zapłacić placowe. Uważa, że teraz pracuje ciężej niż w fabryce.

Jej sąsiad, również właściciel malucha, zachwala „piszczące sweterki” dla dzieci po 75 tysięcy. Na piersiach mają naszyte główki małp i misiów. Piszczą, gdy nacisnąć ich nosy.

„Pierwsza” na poboczu

Na jednym ze stoisk natykam się na ciężarówkę Zakładów Przemysłu Jedwabniczego ,Pierwsza’ Łódź]. Z samochodu wystają bele materiału. Dyrektor Maciej Bursa twierdzi, że przedsiębiorstwo balansuje na krawędzi. Do Tuszyna codziennie przyjeżdża zakładowy autobus lub ciężarówka z towarem.

– Trochę reklamujemy się, pokazujemy, że jeszcze istniejemy, i przynosi to efekt – mówi dyrektor. „Pierwsza” sprzedaje drobnym przedsiębiorcom blisko 80 proc. produkcji. Miesięcznie 700 tysięcy metrów za 13-14 mld zł. Najlepiej idzie wiskoza na sukienki i bluzki: – Nasi klienci rano jadą do Tuszyna, w dzień przychodzą do nas, a w nocy szyją.

Po towar dla Niemca

Pani Alina regularnie przyjeżdża po towar do Tuszyna z Zielonej Góry. Za komunistów prowadziła małą cukiernię, w której piekła pączki. Gdy w 1991 r. zniesiono wizy, zabrała się za handel z Niemcami. Dorobiła się kiosku na przygranicznym rynku w Łęknicy.

– Na bazarach przy granicy jest wszystko, co Polska ma na sprzedaż. Koszyki z wikliny, odzież, żywność – twierdzi.

W Tuszynie najczęściej kupuje kurtki myśliwskie w kolorze khaki po 250 tysięcy za sztukę. Kurtki są szyte w Łodzi, ale tweedową tkaninę sprowadza się z Niemiec.

Opłaca się kupić dużo tanich legginsów z lycry – w Tuszynie kosztują 40-50 tysięcy. Dawniej legginsy przywoziło się z Turcji, ale teraz coraz więcej szyje się w okolicach Łodzi. Nadal importuje się jednak materiał.

Pani Alina nie chce ujawnić zysku. – Da się zarobić – mówi krótko.

Śmierć turystyki

Mój sąsiad z bloku zarabia na życie handlem w Tuszynie. Co dzień rano widzę, jak ładuje do starego, odrapanego volkswagena worki z odzieżą. Najpierw była Turcja, potem handel obwoźny, teraz hurt w Tuszynie.

Pięć lat temu zaczął jeździć „na wycieczki” do Turcji. Śmieje się, gdy przypomina sobie autokar wyładowany po brzegi towarem. Twierdzi, że czasy handlu turystycznego na masową skalę już się skończyły, a turyści-przemytnicy stali się legalnymi hurtownikami, obracającymi dużą gotówką. Zmienił się również kierunek importu. Odzież sprowadza się głównie z Chin, Korei i Tajlandii.

Dwa lata temu sąsiad zajął się handlem obwoźnym. Odzież i buty kupował na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie. Sprzedawał w małych miejscowościach między Łodzią, Piotrkowem i Sieradzem. Każdego dnia wstawał o czwartej rano i jechał do innego miasteczka.

– Ludzie mają coraz mniej pieniędzy, a konkurencja jest coraz silniejsza. Każdy, kto dorabia się kilkudziesięciu milionów, przerzuca się na handel hurtowy w Tuszynie – tłumaczy. Dopiero teraz zaczyna mu się lepiej powodzić, a sypia nawet do siódmej rano.

Handluje wszystkim, na czym da się zarobić. Sprzedaje swetry indyjskie z wielbłądziej wełny po 260 tysięcy, tajlandzkie koszule z błyszczącej bawełny, która imituje skórę, po 98 tysięcy i chińskie tenisówki po 40-50 tysięcy.

Co dwa tygodnie jeździ po towar do hurtowni w Warszawie i Wrocławiu.

50 milionów i głowa w Głuchowie

W Tuszynie działają trzy główne targowiska. Dwoma administruje gmina. Trzeci bazar – w Głuchowie (również na terenie gminy Tuszyn), położony od strony Piotrkowa, najbliżej szosy Warszawa-Katowice, zorganizowali dwaj przedsiębiorcy. Założyli spółkę Afix, która wydzierżawiła od jednego z rolników pole przy szosie. Targowisko powstało tam dwa lata temu, gdy w Tuszynie zabrakło miejsca dla kolejnych kupców.

– To była podmokła łąka, a krowy, które się na niej pasły, chorowały na ołowicę – twierdzi Jacek Lesiak, jeden z przedsiębiorców. Ze wspólnikiem osuszyli i utwardzili pole. W ciągu dwóch lat powstało tysiąc stoisk. Część kupców postawiła na placu budki i kontenery, z których sprzedaje towar.

W Głuchowie wykupienie stoiska na miesiąc kosztuje 400 tys. zł (na rynkach gminy – od 500 tys. do 1 mln zł). Handel rozpoczyna się tu najwcześniej, bo o czwartej rano, i kończy około dziewiątej, gdy na pozostałych tuszyńskich rynkach ruch jest największy. Handlarze uważają, że właśnie w Głuchowie są zawierane największe transakcje.

Udziałowcy Afixu Janusz Pabich i Jacek Lesiak mają nie więcej niż po trzydzieści lat. Chodzą w modnych garniturach i jeżdżą chevroletem.

– W Tuszynie mówią, że jesteśmy miliarderami. Tymczasem jedyna rzecz, której dorobiliśmy się, to samochód za 120 milionów – śmieje się Lesiak.

Zanim założyli spółkę, sami zajmowali się handlem: – Zaczynaliśmy wiosną 1990 roku z milionem złotych w kieszeni. Starym polonezem z przyczepą woziłem po dwie tony bawełny. Ale pracowałem dłużej niż po osiem godzin. We wrześniu mieliśmy już sto milionów obrotu.

– W Polsce wystarczy trochę pomyśleć, aby zarobić. Do dobrego interesu potrzebne jest 50 milionów i głowa – uważa Lesiak.

Krezus z Kruszowa

W zeszłym roku spółka Afix dała 50 milionów szkole podstawowej w Kruszowie. Na mikołajki 150 uczniów dostało dodatkowo paczki ze słodyczami. W tym roku co miesiąc spółka daje podstawówce 15 milionów. Dlaczego? Lesiak twierdzi, że ma w tym swój interes.

Dyrektor szkoły w Kruszowie Bogdan Filipowicz pokazuje Encyklopedię Guinnessa i kasety wideo kupione za pieniądze od Afixu. Wystarczyło także na odmalowanie budynku.

– Jestem uważany za najbogatszego dyrektora w okolicy. Szkoła to teraz wizytówka wsi – mówi Filipowicz.

Skargi monopolisty

Na rynkach zarządzanych przez władze Tuszyna jest 2000 stoisk. Burmistrz Eugeniusz Waszkiewicz oblicza, że w tym roku targowiska przyniosą 8 mld zł zysku. Dla kupców chce zbudować hale targowe.

– To nie będzie prymitywna inwestycja w stylu Europa Wschodnia. Zapewni standard z drugiej strony kontynentu – zapowiada burmistrz. Twierdzi, że budowa to na razie tajemnica, bo konkurencja nie śpi.

Waszkiewicz uważa, że targowisko w Głuchowie jest nielegalne, a dwaj przedsiębiorcy uzyskują potężne dochody, które powinny płynąć do budżetu gminy. Burmistrz od dwóch lat próbuje zlikwidować ten bazar.

– Prowadzenie targowisk to monopol gminy. Nie walczę z konkurencją, ale próbuję ucywilizować dziki handel – uważa Waszkiewicz.

Mówi, że w Głuchowie rolnik użytkuje swoje pole niezgodnie z przeznaczeniem. Dwa lata temu burmistrz naliczył mu ponad 400 milionów kary i polecił wznowić produkcję rolną.

Gmina ma wyrok sądu, który nakazał rozebranie kontenerów i budek Afixu na rynku.

– Rok temu chcieliśmy wynegocjować z Afixem zryczałtowaną opłatę targową, która należy się nam według prawa – twierdzi burmistrz. – Zostaliśmy oszukani, bo spółka zerwała rozmowy bez uprzedzenia.

– Przed Wielkanocą na targowisku w Głuchowie pojawiła się Straż Miejska, która zaczęła wypisywać kupcom mandaty po 50 tys. zł za handel w niedozwolonym miejscu. Kupcy nie zapłacili, doszło do awantury i Straż musiała wycofać się z placu.

– Jesteśmy organem publicznym i będziemy konsekwentnie egzekwować swoje prawa – zapowiada burmistrz.

Na czym polega kapitalizm

Jacek Lesiak dawałby pieniądze na wszystkie szkoły w gminie, gdyby burmistrz dał mu spokój. Teraz musi wynająć ochroniarzy, bo Straż Miejska straszy mu klientów. Ochroniarze biorą drogo i w tym miesiącu szkoła w Kruszowie nie dostanie pieniędzy.

– Chwalę mojego dobroczyńcę. Jeśli burmistrz dałby mi pieniądze, chwaliłbym jego, na tym chyba polega kapitalizm – uważa dyrektor Filipowicz. – Czy mam nie brać pieniędzy, bo od wroga gminy są nieładne i brudne?

Filipowicz od 10 lat jest dyrektorem. Obawia się, że będzie musiał odejść, gdy w styczniu przyszłego roku gmina przejmie szkołę.

Burmistrz Waszkiewicz twierdzi, że gdyby gmina ciągnęła zyski z targowiska w Głuchowie, dawałaby szkołom wielokrotnie więcej niż Afix.

– To śmieszne pieniądze – mówi o sumie, jaką dostała od spółki podstawówka w Kruszowie. Gmina pożyczyła pięciu szkołom 300 milionów.

Plac marketingowy

Lesiak protestuje, gdy mówię o targowisku w Głuchowie. – Nie prowadzę targowiska. To punkt pośrednictwa i marketingu. Mam zezwolenie na pośrednictwo. Kontaktuję tylko kupców i producentów – zapewnia.

  • Gmina zaszantażowała nas, że zezwolenie na targowisko dostaniemy, jeśli oddamy 40 proc. dochodów. Zgadzaliśmy się tylko na 20 proc. i dlatego nie doszło do porozumienia – twierdzi Lesiak.

Prywatyzacji chcą łeb ukręcić, bo to konkurencja – mówią o władzach Tuszyna ludzie na targowisku w Głuchowie.

Burmistrz traktuje nas jak przestępców, a gdyby nie my, handlarze przenieśliby się do sąsiedniego Rzgowa – mówi Lesiak.

W Rzgowie, położonym od strony Łodzi, powstają przy szosie ogromne hale targowe. Buduje je biznesmen z Łodzi, który dzierżawi grunt od wójta Rzgowa. Wójt uważa, że uda mu się ściągnąć kupców z Tuszyna i z czasem handel przeniesie się do jego gminy.

Burmistrz już nie śpiewa

Waszkiewicz, zanim przed trzema laty został burmistrzem, śpiewał piosenki satyryczne w zespole studenckim „Nijak”: – Uprawialiśmy publicystykę. Teraz przyszedł czas, aby pokazać, jak się robi to, o czym śpiewaliśmy.

Burmistrz uważa, że Afix od dwóch lat bezkarnie łamie prawo.

– Gdyby gmina pozwoliła nam działać, w ciągu kilku miesięcy zrobilibyśmy z naszego punktu pośrednictwa cudo. Nie możemy wybudować nawet betonowej drogi, bo nie mamy zezwolenia, a co dopiero mówić o hali targowej. Budki na placu nie są piękne, ale rzeczywistość też nie jest piękna – uważa Jacek Lesiak. – A Waszkiewicz to był równy facet. Znam go z czasów studenckich. Śpiewał wtedy o muchach i komarach. Zagrałbym z nim w bilard i piwa się napił, ale nie bardzo rozumiem, co on teraz robi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *